30 paź 2008

koperty marcepanowe


We Francji mówią na nie kartkowe, bo przypomina plik kartek. My mówimy francuskie. W lodówce zawsze mam kilka opakowań (polecam Frosty, najgorsze robi tesco... brrrr).

Można oczywiście zrobić je samodzielnie, ale nie będę kłamać - przy małych bliźniętach musiałabym być szalona.... (A propos - moją blogową absencję brakiem czasu tłumaczyć należy :))

Koperty marcepanowe
opakowanie ciasta francuskiego
ok. 50 g marcepanu
garść mrożonych borówek
kilka kostek gorzkiej czekolady
jajko

Ciasto rozmrozić. Frosta robi już pokrojone w prostokąty, mimo to każdy płat należy lekko rozwałkować i wykroić 2 kwadraty. Jeśli ciastka nie muszą być superestetyczne, ciasto można po prostu przekroić na pół. Prostokąty trudnej złożyć w ładna kopertę, ale i tak będą smakować wyśmienicie:)

Na środku ułożyć kawałek marceanu, wcisnąć w niego kilka borówek, przykryć kolejnym kawałkiem marcepanu. Złożyć ciastko, zawijając jego rogi do środka. Posmarować rozbełtanym jajkiem.

Zamiast borówek można dodać gorzką czekoladę, można też zaszaleć i połączyć te trzy składniki - marcean, czekoladę i borówki. Znakomicie poprawiają samopoczucie:))

Ciastka kłaść na blasze wyłożonej papierem do pieczenia (w piekarniku urosną, wiec zachować niewielkie odstępy), posmarować rozbełtanym jajkiem. Piec ok. 15 min w temp. 210 st.

9 paź 2008

To już klasyka. Sernik


Kocham go z to, że zawsze wychodzi taki jak u mamy. Wilgotny, słodki. Klasyczny sernik pieczony bez spodu - ser, jajka i cukier. I oczywicie mnóstwo rodzynków. Jeśli wybierzemy gotowy ser, to tylko kilkanaście minut ubijania i mieszania plus godzina pieczenia. A zapach sernika to zapach dzieciństwa:)


Sernik
kg sera (zwyłego białego lub już zmielonego)
8 jaj
1 i 1/2 szklanki cukru pudru
1/2 kostki masła (ok 125 g)
1 łyżka mąki ziemniaczanej
2 łyżki kaszy manny
ok. 100 g rodzynków (pół opakowania)
łyżka skórki pomarańczowej

Biały ser zmielić 3 razy. Rodzynki sparzyć (zalać na kilka minut wrzątkiem, odsączyć). Żółtka utrzeć z cukrem pudrem. Ciągle miksując, dodawać stopniowo ser, następnie miękkie masło, mąkę i kaszę. Wsypać rodzynki i skórkę, wymieszać łyżką. Na końcu dodać ubitą pianę z 8 białek, delikatnie wymieszać łyżką.

Ciasto wylać do tortownicy wysmarowanej masłem i posypanej bułą tartą. Piec godzinę w temp. 180 st. C.

7 paź 2008

Marynowane prawdziwki


Znacie to? Zamykacie oczy i widzicie je. Piękne, idealne, na wyciągnięcie ręki, w mchu, trawie, pod drzewami. Nie można się od nich uwolnić.

Zasypianie po grzybobraniu.

To pierwsza jesień bez wizyty w lesie. W zeszłym roku na grzyby pojechaliśmy... w pierwszą rocznicę naszego ślubu:)) Nie pytajcie, gdzie byliśmy w tym roku:), tym razem dzieci nie dały nam zwolnienia.

Największym grzybiarzem, jakiego znam, jest mój brat Piotrek. Uznaje tylko jeden gatunek grzyba - prawdziwki. W tym roku zebrał, jak twierdzi, ponad 200. Najładniejsze moja mama zamarynowała. Pyszności!!

Grzyby marynowane
1 kg grzybów kapeluszy
1/2 l wody
1/2 l octu winnego 6%
2 łyżki soli
6 łyżek cukru kryształu
15 ziaren pieprzu
15 ziaren ziela angielskiego
2 cm cynamonu
4 listki laurowe

W garnku zagotować wodę, wkładać porcjami grzyby na 30 sekund do wrzątku. Sparzone przełożyć do drugiego garnka, zalać 1,2 litra wody, dodać sól, cukier i gotować przez 10 min, zbierając pianę. Po tym czasie dodać ocet i resztę przypraw i gotować jeszcze 5-10 min. Grzyby przełożyć do słoików, rozdzielić równomiernie przyprawy i zalać zalewą, w której się gotowały. Słoje pasteryzować przez 10-15 min.
Przepis mama wyszukała w książce "173 specjały siostry Anastazji".

2 paź 2008

Pożegnanie przyjaciela


Odkąd mam dzieci rzadko jeżdżę sama do rodzinnego domu. Samochodem to tylko 30 min., ale w obie strony robi się już godzina... Wczoraj jednak, niby "po drodze" na chwilę wpadłam do domu.

Nie wiedziałm, że jadę pożegnać mojego przyjaciela, którego kilka lat temu zabraliśmy ze schroniska dla zwierząt.
Wybraliśmy wówczas innego - wydawał się nam śmieszny, bo wszedł na dach budy. Ale pracownik schroniska nie zdołał go z niej ściągnąć, zapytał więc, wskazując na kwadratowego czarno-białego psiaka:
- może ten?
Popatrzyliśmy z bratem na siebie, niezdecydowani,
- dobrze, może być!
Nigdy później nie żałowaliśmy. A pies, wiedząc, że bierzemy go ze sobą, szalał z radości. Skakał, biegał ode mnie do brata, od brata do mnie. Był zachwycony.

Nazwaliśmy go Azorem, bo na żadne inne, wymyślne imię nie reagował. Chyba naprawdę był Azorem. I na pewno wiele w życiu przeżył.

Mówiliśmy Azi, Zorek, Azorek, Zozi.

Odszedł od nas wczoraj.

A najbardziej kochał go mój brat Paweł.